Trzy trasy: dwie piesze na dystansach 25 i 50 kilometrów oraz rowerowa na dystansie 150 kilometrów. Na liście startowej blisko dwustu zawodników i czekające na nich tereny Puszczy Zielonka pod Poznaniem - w sobotę, 28 marca, odbył się rajd Róża Wiatrów.
Najliczniej obsadzona była trasa biegowa o długości 50 kilometrów. Wyniki z niej zaliczane są do klasyfikacji Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację. Przez ostatnich kilkanaście dni biłem się z myślami, czy nie ruszyć do rywalizacji właśnie na tym dystansie. Wygrał jednak zdrowy rozsądek: dzień później, 29 marca, miałem być pacemakerem podczas 10. Półmaratonu Warszawskiego i nie chciałem ryzykować kontuzji. Dlatego też zdecydowałem się na start na trasie o połowę krótszej.
Cel: podium
Dobrze się czuję w zawodach na średnich dystansach. W zeszłym roku trzykrotnie stawałem na podium w różnych biegach o długości od 25 do 40 kilometrów. Nie ukrywałem przed nikim, że jadąc na Różę Wiatrów, myślę o przywiezieniu kolejnego pucharu do domu. Wiedziałem, że z formą jestem dość daleko... w lesie, ale gdzieś pod skórą czułem, że mogę powalczyć.
Kilka minut przed 11 dostaliśmy do ręki mapy. Na nich zaznaczonych 7 punktów kontrolnych, które musieliśmy odnaleźć i specjalnym perforatorem zaznaczyć na karcie startowej naszą obecność przy nich. Każdy z zawodników poświęcił parę chwil na próbę znalezienia najlepszego wariantu pokonywania trasy. Niedługo później rozległ się sygnał do startu.
Od początku w czubie
Wystartowałem szybko. Przez moment zastanawiałem się nawet czy nie za szybko. Stwierdziłem jednak, że nie ma co myśleć - trzeba biec. Pierwszy punkt kontrolny podbiłem wspólnie z dwoma innymi zawodnikami. Uciekliśmy daleko do przodu i nie widzieliśmy za sobą grupy pościgowej. To sprawiło, że do kolejnego punktu uciekaliśmy jeszcze szybciej.
Po pięciu kilometrach pojawiliśmy się przy drugim punkcie. Znaleziony bez najmniejszego problemu. Zawodnik, który biegł przede mną, podbił go kilkadziesiąt sekund szybciej. Dzięki temu wypracował sobie dużą przewagę na odcinku do trzeciego punktu. Biegnąc przez pole widziałem tego biegacza na horyzoncie, jednak dogonienie go na tamten moment było niemożliwe.
Nie zmienia to faktu, że moja prędkość przelotowa była co najmniej zadowalająca. Nie widziałem za sobą żadnego ogona, ale też nie czułem, żebym tracił wiele do lidera. Biegłem szybko, nawigowałem bardzo pewnie. Zarówno trzeci jak i czwarty punkt kontrolny zebrałem niemalże w biegu.
Meta coraz bliżej
Zacząłem kierować się w stronę mety, mając jeszcze trzy punkty do odnalezienia. Ich położenie, opisane jako "górka" czy "zakręt ścieżki", pomimo tego, że na papierze wyglądało na dość oczywiste, w rzeczywistości mogło przysporzyć zawodnikom wielu kłopotów. Niejednokrotnie na takich zawodach szuka się punktu kontrolnego, który jest położony na górce czy w rowie, przeczesując dziesiątki górek czy rowów w okolicy miejsca, gdzie dany punkt powinien się znajdować. I zajmuje to wiele minut.
Tym razem obyło się bez czasu straconego na poszukiwania. Wszystkie pozostałe punkty były dokładnie tam, gdzie być powinny i udało mi się do nich dotrzeć bez najmniejszego zawahania. Pozostała jeszcze kwestia powrotu na metę. Drogi były trzy, każda miała swoje plusy i minusy. Wiedząc, że nogi chcą jeszcze biec szybko, zdecydowałem się na powrót płaskim, przebieżnym i nieco dłuższym odcinkiem.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem
Na zegarku mija 2 godzina i 10 minuta biegu. GPS pokazuje, że przebiegłem 24 kilometry. Wbiegam do budynku szkoły w Koziegłowach, gdzie zlokalizowane było biuro zawodów. Oddaję kartę startową, łapię oddech. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze. Ucieczka na początku biegu była znakomitą decyzją. Zająłem 2. miejsce na 25-kilometrowej trasie Róży Wiatrów, a do zwycięzcy straciłem około siedmiu minut.
A już niedługo w tvnmeteo.pl przeczytacie i obejrzycie relację z 10. Półmaratonu Warszawskiego. Będziecie mogli się przekonać, jak wygląda taki bieg z perspektywy pacemakera, za plecami którego biegnie kilkaset osób.
Autor: Marcin Kargol / Źródło: tvnmeteo.pl